Być po prostu człowiekiem - II Liceum Ogólnokształcące z BJN im. Bronisława Taraszkiewicza w Bielsku Podlaskim 

Być po prostu człowiekiem
niedziela, 17 maja 2020 roku
Dodał: Sławomir Niedźwiecki
Kategoria: Osiągnięcia  

Julianna Dorosz, fot. Emilia Łapko

Zachęcamy do przeczytania bardzo ciekawej rozmowy, jaką z Julianną Dorosz - absolwentką naszego liceum, laureatką Medalu Młodej Sztuki 2020 - przeprowadziła Monika Nawrocka-Leśnik dla portalu kultura.poznan.pl.

Wiele osób odradzało mi pójście do szkoły aktorskiej. Ale cieszę się, że ich nie posłuchałam. Trzeba próbować spełniać swoje marzenia, zwłaszcza w takim wieku, nawet jeśli miałyby się okazać pomyłką. Najlepiej uczymy się na własnych błędach. Na szczęście swojej decyzji nie muszę żałować - mówi Julianna Dorosz, aktorka Teatru Animacji i laureatka Medalu Młodej Sztuki 2020.

Wbrew pozorom o Juliannie Dorosz niewiele można się dowiedzieć z Internetu. To dziwne, bo jest Pani laureatką Stypendium Artystycznego Miasta Poznania za 2015 rok, kilka dni temu natomiast otrzymała Pani Medal Młodej Sztuki. Chyba nie lubi Pani rozmawiać z dziennikarzami i bardzo ceni swoją prywatność?

Jeśli się da, to unikam wywiadów...

Kiedy Teatr Animacji chwalił się na facebooku, że otrzymała Pani wspomniany Medal, zachęcano widzów, żeby pisali, w której roli zapadła im Pani w pamięć najbardziej. Domyśla się Pani jaka odpowiedź była najczęstsza? Pastrana!

To miłe, że mimo tak długiej przerwy ludzie cały czas pamiętają ten spektakl i kto krył się za tą bujną brodą.

Czy sama jest Pani najbardziej zadowolona z tej roli?

Czy najbardziej? Nie wiem. Zawsze jest coś, co można poprawić. Tym bardziej, że też znowu tak wielu szans nie było, żeby się rozegrać. Ale na pewno do tej pory była to jedna z czterech ról, które miały dla mnie większe znaczenie. Był to też mój pierwszy rok w Teatrze Animacji. Czułam na sobie dużą odpowiedzialność, bo na samym początku pracy w Poznaniu dostałam tak dużą rolę. Cieszyłam się też, że reżyserka Maria Żynel obdarzyła mnie zaufaniem. Poza tym, dała nam na początku możliwość pracy nad scenami drogą improwizacji, co niestety, nie jest aż tak częste. Mogłam też wymyślić swoją melodię do pierwszej piosenki Pastrany w gablocie. Lubię taką swobodę w teatrze. Wtedy najmocniej czuję, że go współtworzę.

Moją uwagę z kolei skupiła Pani na sobie najbardziej w Opowieściach z niepamięci. Śpiewa tam Pani białym głosem w języku białoruskim i rumuńskim. Pomyślałam wtedy, że ma Pani świetne "ucho do języka". Dziś jednak wiem, że kryje się za tym coś więcej...

Pochodzę z Podlasia. Wychowałam się w kulturze białoruskiej i duchowości prawosławia. To ta mała egzotyka mnie najbardziej ukształtowała. Wiele pieśni, obrzędów poznałam przy rodzinie państwa Fioników, którzy prowadzą też Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach. Zdarzyło mi się uczestniczyć w ekspedycjach etnograficznych na Polesiu i zbierać zapomniane pieśni, nigdzie wcześniej niezapisane, jedynie w pamięci starych ludzi. Ciągnęło mnie do takiej niecodziennej estetyki. Dlatego też mój pierwszy spektakl dyplomowy PustaJa zagrałam w gwarze podlaskiej. Był na podstawie Jermy Federica García Lorci w znakomitym tłumaczeniu pana Jana Maksymiuka.

A jeśli chodzi o Opowieści z niepamięci to bardzo się cieszyłam, że mogę podzielić się melodiami, które we mnie grają. Poza pierwszą pieśnią otwierającą spektakl, Duda Paiva dał mi możliwość rzucania propozycji muzycznych, które zostały w mojej głowie. Śpiewałam pieśni ludowe, a on wybierał, które z nich będą najbardziej pasować do scen. Nazywał mnie "music box".

Będąc w liceum z białoruskim językiem nauczania wygrała Pani na poziomie krajowym Olimpiadę Języka Rosyjskiego, otwierając sobie tym samym wiele uczelnianych drzwi. Wybrała Pani jednak lalkarstwo, dlaczego?

Tak, miałam duży wybór kierunków, które stały przede mną otworem. Wiele osób odradzało mi pójście do szkoły aktorskiej. Ale cieszę się, że ich nie posłuchałam. Trzeba próbować spełniać swoje marzenia, zwłaszcza w takim wieku, nawet jeśli miałyby się okazać pomyłką. Najlepiej uczymy się na własnych błędach. Na szczęście swojej decyzji nie muszę żałować. O lalkarstwie opowiadał mi aktor z Wierszalina. Poszłam na festiwal szkół lalkarskich, no i po obejrzeniu ciekawych prezentacji postanowiłam, że spróbuję.

Marek Waszkiel, były dyrektor Teatru Animacji, ściągnął Panią do Poznania jeszcze w czasie studiów. Trudno było zostawić Podlasie? To zupełnie inny świat, inna wrażliwość.

Tak. Tym bardziej, że czas studiów i pobytu w Białymstoku był dla mnie bardzo owocny. Brałam udział w różnych projektach jeszcze jako studentka. Można powiedzieć, że już wtedy spełniałam się zawodowo. Lubiłam to miasto, ludzi. W międzyczasie grałam jeszcze gościnnie w jednym spektaklu w Teatrze Baj w Warszawie. Życie tak się ułożyło, że chciałam na początku zostawić Poznań, ale dzięki panu Markowi Waszkielowi tego nie zrobiłam. Szybko się przekonałam, że było warto, bo mogłam pracować z marzeniem chyba każdego lalkarza, czyli Dudą Paivą.

Grała też Pani wtedy w Teatrze Czrevo, jedynym teatrze prezentującym spektakle "po svojomu". Miejscu, wydawałoby się dla Pani stworzonym!

Teatr Czrevo to pierwszy profesjonalny teatr grający w gwarze podlaskiej. To właśnie tam zagrałam mój pierwszy dyplom. Pomysłodawczynią i założycielką tego teatru jest Joanna Troc, która też ukończyła Akademię Teatralną w Białymstoku. Marzył się jej profesjonalny teatr na Podlasiu, który dotrze wszędzie tam, gdzie go nie ma, dzięki któremu ludzie będą mogli oglądać spektakle w języku, którym posługują się na co dzień, albo który słyszą w rozmowach rodziców, dziadków, babć. Jeszcze będąc na studiach przyglądałam się pierwszej produkcji Teatru Czrevo Ja j u poli verboju rosła w roli... oświetleniowca! Po dwóch latach stanęłam razem z Asią na scenie w spektaklu PustaJa w reżyserii pana Bogdana Głuszczaka. Wtedy też oglądał mnie pan Marek Waszkiel i po pewnym czasie zaprosił do Poznania.

Na początku pracy w Teatrze Animacji udało mi się jeszcze parę razy pojechać na Podlasie i zagrać w spektaklu PustaJa. Z czasem jednak coraz trudniej było przeskoczyć terminy. Byłam obsadzana tutaj w wielu spektaklach. Ale Teatr Czrevo oczywiście nadal działa i warto mu się przyjrzeć bliżej! To ciekawe zjawisko na mapie nie tylko Podlasia, ale i Polski.

Ale udaje się Pani chociaż czasami odwiedzić Teatr Czrevo? Jeździ Pani na organizowany przez niego, od kilku lat, Festiwal teatru białoruskiego ODE?

Udało mi się zagrać z Asią na dwóch festiwalach ODE. Odbywają się jesienią. Wtedy też, jak do tej pory, zawsze byłam w próbach lub na innych festiwalach. Zobowiązania etatowe w teatrze...

Niewiele wiem o teatrze białoruskim, jaki on jest?

Nie jestem znawcą w tym temacie. Ten poznany przez mnie na Podlasiu często zwracał się w kierunku obrzędowości, tradycji, zapomnianych zwyczajów. Jeszcze długo przed tym, zanim stało się to modne, dostępne w internecie i zanim pojawiło się sporo zespołów szukających wymierających pieśni, obyczajów. Powstają spektakle bazujące na zebranych wspomnieniach najstarszych ludzi z czasów wojny, bieżeństwa, poruszane są tematy, które kiedyś były tabu na wsi. Jedni grają w gwarze, inni w języku literackim. To zależy.

A czy polski teatr ma się czego wstydzić?

Ten znany mi najbliżej, w którym biorę udział, na pewno mógłby zainspirować się większą chęcią poszukiwania i robienia nietuzinkowych rzeczy, po których chce się zadać pytanie "Jak oni to zrobili?".

O jakiej roli Pani marzy?

Jak wielu aktorów, marzę o tym, żeby dostawać więcej ról niezgodnych z moim emploi. Często jesteśmy szufladkowani na wiele lat. Życzę sobie i kolegom po fachu jak najczęstszych spotkań z reżyserami, którym będzie się chciało wyciągnąć z nas coś nowego, a nie bazować na sprawdzonych rolach, w których nas już widzieli.

A myślała Pani może o recitalu? Mogłaby Pani zarówno śpiewać - i to w kilku językach, jak i sama grać na fortepianie. Ja na pewno bym przyszła.

Dziękuję, bardzo mi miło. W takim razie na pewno dam znać, jak coś takiego się wydarzy. Wydaje mi się, że taki dobry recital to trudna sztuka. Gdy śpiewamy w teatrze, mamy kontekst całego spektaklu, co sprzyja często interpretacji. Jest trochę bezpieczniej. Recital jest już bardziej osobisty, dlatego bardzo ważne jest to, z kim się współpracuje. Miałam przymiarki do pewnego ciekawego projektu, ale niestety, tym razem nie wyszło.

Ma Pani dużo talentów. Gratuluje i zazdroszczę bardzo! Czy jest jakaś rzecz, z którą Pani sobie nie radzi?

Świetne pytanie. Bardzo odważne. Tak, jest taka rzecz! Czasem zazdroszczę jej niektórym ludziom! Nie umiem grać poza sceną, czyli wykorzystać swoich umiejętności aktorskich, żeby coś osiągnąć dla celów prywatnych. Usłyszałam kiedyś: "Pani nie wygląda poza sceną na aktorkę!". Zdanie to raczej nie miało być komplementem, ale dla mnie było i to ogromnym! Bardzo się z tego cieszę. Cenię sobie, kiedy ktoś potrafi być po prostu człowiekiem. Bez ukrywania się za zawodem, którym się zajmuje lub wartościowania na tej podstawie świata.

Rozmawiała Monika Nawrocka-Leśnik

* Julianna Dorosz: absolwentka Akademii Teatralnej im. A Zelwerowicza w Warszawie, Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. W Teatrze Animacji pracuje od 2014 roku. Jest laureatką Stypendium Artystycznego Miasta Poznania (2015) oraz Medalu Młodej Sztuki (2020).


Źródło publikacji: https://kultura.poznan.pl



Wstecz